Saturday, 1 May 2010

Historia rodziny Sułków

Radiotelegrafista w armii gen. Tadeusza Andersa, człowiek, który wie, co znaczy Syberia i emigracja z kraju, o który walczył. Pana Piotra Sułka poznaję w polskim sklepie, prosi o pomoc w wyborze sera, zaczynamy rozmawiać i tak poznaję niezwykłą historię rodziny Sułków. Ojciec Wandy i Antoniego, warto zapamiętać to nazwisko, bo jeszcze o nim usłyszymy...P.S: To pani pisze do 2B, ja ten magazyn czytam, bo 2B to piękna polszczyzna. Tak, to, co młoda generacja ma teraz, myśmy tego nie mieli.
M.W. Wiele różnic...
P.S. Największą jest ta, że wtedy, gdy budowaliśmy tu polską społeczność, nasza ojczyzna była okupowana. Byliśmy wtedy tutaj drugą kategorią. W Polsce zresztą podobnie, automatycznie uważali nas za zachodnich
szpiegów, antykomunistów.
M.W.Dlatego Pan nigdy nie wrócił do kraju?
P.S. Wielu moich znajomych wróciło, obiecywali, że napiszą, ale nikt nie napisał. I z tego powodu bałem się wracać.
M.W. Więc trzeba było sobie poradzić tutaj.
P.S.Radzić sobie trzeba wszędzie. My, Polacy, potrafimy ciężko pracować, jesteśmy rzetelni. Miasteczko Kurga, Rosja – pamiętam, że trzeba było most zbudować i szukali do tego cieśli. Najpierw trzeba było topór a potem drzewo naostrzyć elektrycznie. Ja nigdy cieślą nie byłem, ale podniosłem rękę, bo chodząc z ojcem po ulicach Grajewa widziałem jak na ulicy noże ostrzyli. Więc naostrzyłem i topór, i drzewo.
M.W. Ale ta nasza sumienność to czasami ślepy zaułek.
P.S.Gdy byłem na robotach w Rosji obok naszego baraku był barak z rosyjskimi kryminalistami. Ludzie mówili, że kiedyś grali w karty o głowę komisarza, przegrany miał ją przynieść albo jego głowa miała polecieć. Ja tego nie widziałem, ale głośno o tym było, bo głowę komisarza przyniesiono. Pewnej nocy przyszedł do nas jeden z nich i mówi: „Wy, Polaczki, zdrowy naród, za dużo robicie, nam też tak każą pracować”. Byliśmy przerażeni, mówimy mu, że my na chleb pracujemy. Ten kryminalista był jednak inteligentny, zrozumiał nas, a my jego. Powiedział: „Róbcie mniej, narzekajcie na węgiel i żelazo”. Więc zaczęliśmy narzekać, a oni uwierzyli i zaczęliśmy trochę spowalniać. Już nikt więcej od nich do nas nie przyszedł.
M.W: I przetrwaliście.
P.S.: W życiu chodzi o to, żeby człowiek uwierzył, że da radę.W Pietro-Pawłosku było nas 12: Żydzi, Polacy, Czesi. Kowalów potrzebowali. Wacław Cieślak z Białegostoku podnosi rękę, więc go pytam: „Kowalem jesteś?”, a on odpowiada: „Nie, ale wiem jak się konie kuje”. No to i ja się zgłosiłem. Zaprowadzili nas do żelaza. Na Syberii była elektryka, która pompowała powietrze, a z tego robiło się huki (huk – metalowy kwadrat ok. 20/30 cm). Takich huków w trakcie zmiany trzeba było zrobić od 80 do 100. Nocne zmiany po
12 godzin, a za to 800 gramów chleba i kostka cukru. Nasza porcja była największa, potem 600, 400 i 200g. A gdy przyszła wiosna, to koniczynę jedliśmy... Biedne kobiety z pobliskich wiosek przychodziły i my tę koniczynę od nich kupowaliśmy w drodze do pracy. Ach, ta koniczyna pachniała jak cebula...
(więcej na ten temat w książce Ingrid Taylor, już w księgarniach)
M.W. Gdy zaczynaliśmy ten wywiad nawet nie przypuszczaliśmy, jaka tragedia może spotkać
nasz kraj. Teraz, gdy go kończymy, stoimy w obliczu wielkich zmian. Czego życzyłby Pan Polakom?
P.S. My, Polacy, potrafimy się pięknie jednoczyć w tragedii, ale potem już o tej solidarności zapominamy. Życzyłbym nam zjednoczenia i dyscypliny społecznej. I pamiętajmy o życzliwości oraz szacunku na co dzień.
Marlena Weber
więcej na:
http://www.2b.nepco.org.uk/assets/issues/2B44.pdf

No comments:

Post a Comment