W
świecie fast foodów, szybkiego życia i szybkich rezultatów – Ty jako wzór dla wielu, jakie widzisz zagrożenia dla tych, którzy idą
w Twoje ślady?
Myślę, że w globalnym świecie, coraz więcej z nas szuka tożsamości, czegoś
co nas wyróżni w tłumie, niepowtarzalnych wrażeń, spektakularnych wyników
sportowych. Ale na to wszystko potrzeba czasu i niestety tu pojawiają się
zagrożenia, bo część z nas szuka drogi na skróty. Szybki surf po Google, kilka
filmów na YouTube i już są gotowi na „podbój” świata. Często słyszę od
początkujących sportowców, że ich planem na najbliższy rok jest maraton lub
jakiś siedmiotysięcznik, a to są niestety błędy, które w najłagodniejszym
wariancie skończą się kontuzjami i koniecznością odłożenia planów. W każdym sporcie,
a zwłaszcza w alpinizmie, cierpliwość i doświadczenie to klucze do sukcesu.
Ale
to są błędy jednorazowe, czy powtarzalne?
To zależy. Jeden zrobi krok w tył i spróbuje
mądrzej raz jeszcze, a inny pozostanie przy„swojej prawdzie”.
To
jest już problem
Tak, bo konsekwencje są
dwojakie. Po pierwsze, zniszczy sobie zdrowie, a po drugie straci czas, bo jego
treningi nie przełożą się na oczekiwany wynik. Na przykład takie bieganie. Ludzie
często w trakcie pierwszych treningów realizują wysiłek na zbyt wysokich
zakresach tętna. Nie mając mocnych fundamentów wytrzymałości, które buduje się długimi
spokojnymi wybieganiami, bardzo trudno będzie im osiągać zadowalające efekty.
Bardzo ważna jest także wiedza o procesach fizjologicznych zachodzących w
organizmie oraz odpowiedniej suplementacji. Warto zdobyć informacje choćby na temat wolnych rodników
czy zakwaszenia organizmu, które
towarzyszą cięższym treningom i które mają bardzo duży wpływ na procesy
regeneracji po wysiłku.
Masz
trudnosci z dostosowaniem sie do klimatu, w którym realizujesz kolejne sportowe
projekty?
W większości nie. Regularnie „morsuję”,
przesuwając coraz dalej granicę tolerancji na wychłodzenie. Często w lodowatej
wodzie udaje mi się wytrzymać ponad 40 minut, ale to już wymaga nie tylko
odporności fizycznej, ale także wprowadzenia się w stan pewnego rodzaju
letargu, zupełnego wyciszenia. Najpierw schładzam się do granic absolutnych, a
potem wchodzę do sauny na 45 minut, gdzie często zasypiam, zupełnie nie czując
otaczającego mnie gorącą. Generalnie morsowanie i sauna to jedna z
najprzyjemniejszy rzeczy jakie można robić zimą – polecam wszystkim.
W trakcie treningów i na
wyprawach bardzo ważna jest także świadoma suplementacja. Z bogatej oferty
DuoLife osobiście zawsze stosuję po treningu Vitaminę C, która neutralizuje
wolne rodniki oraz Chlorofil i Prostik.
Jeszcze kilka lat temu w
początkowej fazie wypraw wysokogórskich miałem kłopot z infekcjami dróg
oddechowych, powodowanych przez suche powietrze i zimno. Od momentu, kiedy zacząłem
stosować odpowiednią suplementację, te problemy zniknęły.
Czy
robiąc trawers Mount Everestu także suplementowałeś się DuoLife? Wiem, że
miałeś stały kontakt z Pawłem Łaszewskim i Leszkiem Martynów z Duo, a oni z
kolei kontaktowali się z Radą Naukową DuoLife, przekazującim na bieżąco informacje
na temat Twojej kondycji zdrowotnej.
Spotkałem
się z członkami Rady Naukowej
DuoLife jeszcze przed wyprawą, aby uzyskać
informacje jak już na etapie
przygotowawczym, wesprzeć odpowiednio organizm.
Będąc
przy pozytywnym klimacie, czy w trakcie
Twoich podróży zdarzają się sytuacje humorystyczne?
Nie wiem, czy to jest powód do radości, czy
do zmartwienia, ale tych radosnych sytuacji tak naprawdę nie ma za dużo. Zazwyczaj
jeżdżę w miejsca , które są bardziej straszne, niż śmieszne.
Czy
wśród tych drugich są takie sytuacje,
które służą Tobie jako drogowskaz w
życiu?
Jeżeli pytasz o te poważne, to taką wyprawą
była pierwsza wyprawa na Elbrus, w ramach Projektu Korony Ziemi oraz ostatnia na
Mount Everest.
Była
bo…?
Bo ja za rzadko odpuszczam, zostało mi to chyba
jeszcze z wielu lat sportu wyczynowego.
Szczególnie te dwie wyprawy były dla mnie
zmaganiem z samym sobą. Na Elbrusie, będąc tuż pod szczytem, zdecydowałem się
zawrócić, stawiając ponad ambicje, życie swoje i mojego partnera. Z poziomu
morza to oczywista decyzja, ale w górach, często po kilku tygodniach wspinaczki
takie decyzje nie są łatwe i oczywiste. W trakcie tej wypraw na Elbrus były
bardzo złe warunki pogodowe i czekaliśmy długo,
aż okno pogodowe w końcu się
otworzy, aby zaatakować szczyt. Niestety
okna nie było i został już tylko ostatni możliwy dzień na atak. Prognozy były fatalne, ale pomimo wszystko, z
moim przyjacielem Markiem Hojdą z Warszawy, zdecydowaliśmy się spróbować. Z
kilkudziesięciu osób biwakujących pod szczytem wyszliśmy tylko we dwójkę. W
zadymce śnieżnej pomyliliśmy drogę i wspinaliśmy się już tylko intuicyjnie,
stromym żlebem na wprost w górę. Niestety pod szczytem rozszalała się taka
burza, że stanęliśmy przed dramatycznym wyborem. Co dalej robić? Na naszym GPS,
z powodu przenikliwego zimna, baterie pokazywały już minimum, a bez niego na
powrót w tych warunkach nie byłoby najmniejszej szansy.
I
wtedy mówisz „upsss…”
Mając szczyt w zasięgu ręki, bardzo trudno
podjąć jedynie słuszną decyzję. Szczyt praktycznie był już nasz, ale droga powrotna
byłaby wielkim znakiem zapytania.
Elbrus ma tę specyfikę, że można tam bardzo łatwo zgubić drogę i zejść na
zabójczo niebezpieczne, usiane szczelinami pola śnieżne. Zawróciliśmy… Po kilku długich godzinach, udało
nam się wrócić do obozu, byliśmy skrajnie zmęczeni, ciuchy podarte, ale…
żyliśmy. Dwa lata później pojechałem jeszcze raz na Elbrus, pogoda przepiękna,
weszliśmy bez żadnego problemu, taki niedzielny spacer. Do tej historii często wracam, bo w góry zawsze można wrócić. Niby
banalne, ale podczas wspinaczki często dochodzisz do punktu , w którym musisz
sobie zadać bardzo ważne pytanie. Czy chcesz w tych górach zostać, czy chcesz tam jeszcze wrócić i dostać
kolejną szansę?
A
kiedy mija zagrożenie współistnienia człowiek- natura, trzeba zejść na
ziemię i czy wtedy
pojawia
się zagrożenie w relacji z drugim człowiekiem, przepisami, normami?
Zapewne nawiązujesz do braku pozwolenia od
władz chińskich na trawers Everestu. Takie pozwolenia praktycznie nie są
wydawane (ostatnie w 2007 roku), a duża część z 15 wcześniejszych trawersów odbyła się także bez
błogosławieństwa chińskich urzędników. To przykre, że najwyższa góra znajduje
się w kraju, w którym z politycznych powodów zabrania się realizacji
ambitniejszych projektów.
Co więcej. Składając pismo o pozwolenie na
trawers, automatycznie kładłem na szali wszelkie inne projekty od strony chińskiej,
ponieważ w przypadku odmowy, dostajesz „wilczy” bilet także na wspinanie drogą
klasyczną – tak na wszelki wypadek.
Schodząc
na stronę nepalską góry, zgłosiłeś się sam do władz prawda?
Tak, sam się zgłosiłem. Nikt mnie nie zatrzymał, nawet specjalnie
mnie nie szukano.
Myślę,
że Twoja żona zgodziłaby się ze mną, że dobrze byś na takim liście gończym wyglądał.
Zdziwisz się, ale praktycznie to mogłem
wyjechać z Nepalu zaraz po przyjeździe do Katmandu, ale nie chciałem tego projektu
tak kończyć. Nie chciałem uciekać, pomimo grożących sankcji, postanowiłem
zmierzyć się z tym do końca.
Czy
tylko w górach czyha niebezpieczeństwo?
Dużo czasu spędziłem w Afryce. Przejechałem,
przeszedłem i przepłynąłem kajakiem ponad 35 tys. km i z cała pewnością jest to
najbardziej niebezpieczny kontynent. Byłem trzy razy w Kongo, w tym dwa razy na
wschodzie w centrum wojny domowej, gdzie
zagrożenie życia było skrajnie wysokie. Codziennie przemieszczaliśmy się w
tereny, gdzie toczyły się walki. Tam w
każdej wiosce jest broń. Na każdym kroku są karabiny - dzieciaki z karabinami.
Przejeżdżając przez kolejne wioski nie mieliśmy najmniejszej gwarancji, że ktoś
tej broni nie użyje. Tam ludzie giną setkami tysięcy i świat się tym się
absolutnie nie interesuje. Z perspektywy czasu, to było absolutne szaleństwo.
To
są sytuacje, w których słyszysz własny oddech...a kiedy się wspinasz, czy
własny oddech przemawia bardziej niż gdziekolwiek indziej?
W górach zawsze wsłuchuję się
w siebie, a w organizm szczególnie. Jeżeli masz doświadczenie, to wiesz czy
wszystko idzie dobrze, czy coś jest nie tak. Aklimatyzację zawsze zaczynam
bardzo spokojnie, idę w górę powoli, bo nie jest ważne kto będzie pierwszy w
bazie, liczy się zdobycie szczytu. W trakcie ostatniej wyprawy chciałem
połączyć dwa projekty, o których zawsze myślałem - zdobycie szczytu bez tlenu i
trawers góry. Niestety w pewnym momenciezdałem sobie sprawę, że nie będzie to
możliwe.Stanąłem przed wyborem, czy wspinać się dalej próbując robić trawers,
ale wtedy użycie tlenu byłoby konieczne ze względu na dużą ilość sprzętu
jaki musiałem zabrać ze sobą na szczyt, czy też podjąć drugą możliwość,
którą byłoby zaniechanie trawersu i zdobycie szczytu bez tlenu. Wybrałem trawers
ponieważ szczyt w tym wariancie nie został jeszcze nigdy zdobyty przez Polaka,
a na świece zrobiło to tylko piętnastu
wspinaczy. Także sama organizacja trawersu jest dużo bardziej skomplikowana,
ponieważ obejmuje przygotowanie dwóch oddzielnych wypraw z obu stron góry. Po
stronie południowej akcję koordynował mój przyjaciel Andrzej Ziółkowski.
Precyzja jest na cenę życia?
Hemingawy kiedyś napisał,
że „ Tak naprawdę są tylko trzy prawdziwe dyscypliny sportu: wspinaczka, wyścigi
samochodowe i corrida”. I trudno się z tym nie zgodzić, bo brak rozwagi, czy
zła ocena sytuacji, w każdej z tych
trzech dyscyplin, powoduje błyskawiczną tragedię. Himalaizm jest sportem dla
ludzi, którzy mają w sobie trochę szaleństwa, ale też potrafią zachować zimną
krew.
Ale
nie uważasz, że obecnie profanum sięgnęło także himalaizmu?
Dokładnie.
Everest przez te ostatnie 11 lat, tj. od mojej ostatniej wyprawy w 2006
roku, przeszedł metamofozę i to w takim
bardzo negatywnym kierunku. Można powiedzieć, że baza pod Everestem stała się po
trosze punktem dystrybucji leków i tlenu. Kiedyś standardem, takim przyzwoitym
minimum, było używanie tlenu odwysokości 7500m. W tej chwili spotyka się wspinaczy, którzy próbują iść na tlenie już od 6 tysięcy. Leki, które
niwelują objawy choroby wysokościowej i „ułatwiają” aklimatyzację, przyjmowane
są także bardzo często. Jest to niestety głupota, wynikająca z braku znajomości
fizjologii oraz przekonania, iż wszyscy są zdolni do skutecznego zdobywania gór
wysokich. Tak niestety nie jest, bo himalaizm, jak wiele innych sportów, nie
jest dla każdego. Złą pracę robią tu także agencje alpinistyczne, które
przedkładają zarobek, nad ludzkie zdrowie i życie. Kiedyś zgłaszając aplikację
do agencji, trzeba było wysłać portfolio swoich wejść, teraz nikt tego na
poważnie nie weryfikuje.
To
się lepiej sprzedaje.
Tak, to się lepiej sprzedaje. Dla agencji
liczy się „target”wyrażony w dolarach. Kiedyś
maksymalna ilość butli z tlenem to było 4-5, teraz jest 7 i więcej. Jedna
butla kosztuje około 600 dolarów, z czego agencje zarabiają połowę i jest to
bardzo wymierna zachęta , aby nie ograniczać dostępu do tlenu i futrować nim
ludzi bez opamiętania. Prawda jest jednak taka, iż to nie brak tlenu zabija
większość wspinaczy, ale niedostateczna aklimatyzacja, obrzęk mózgu i płuc.
Zanim góra Cię zabije, organizm wysyła
bardzo wyraźne sygnały, ale jeżeli przyjmujesz leki lub nadużywasz tlenu, to te
sygnały po prostu zagłuszasz.
Czyli
niebezpieczniejsze jest niskie ciśnienie?
Na szczycie Everestu ciśnienie jest trzy
razy niższe niż na poziomie morza. To bardzo duża różnica i na szczycie czujesz
się trochę jak na innej planecie. Dlatego tak fundamentalna jest jak najlepsza
aklimatyzacja. Aklimatyzacja działa jak swoiste wahadło, które z każdym kolejnym
podejście wychylasz coraz wyżej, by zakończyć ją noclegiem na wysokości o 1000m
niższej od szczytu.
Kto tego nie rozumie, lekceważy, albo idzie
na skróty używając leków i tlenu często
z gór nie wraca. W dniu kiedy zdobyłem szczyt, Everest zabrał szczęść ludzkich
istnień.
Niestety ludzie w górach
przestali ginąć, a zaczeli umierać...
Jeszcze
raz powtórzysz proszę?
21 maja, w dniu
kiedy byłem na szczycie, na Everescie zmarlo 6 osób. W nocy po północnej stronie
zginął mój przyjaciel Frank, a kolejne dwa ciała mijałem schodząc na południową
stronę. Franka mijałem idąc na szczyt, schodził i mówił , że źle się czuje, że wraca
do namiotu. Byłem tym bardzo zdziwiony, bo to była już jego trzecia próba
zdobycia góry i wiem jaki był zmotywowany, aby tym razem stanąć na szczycie.
Zmarł w namiocie na wysokości 8300m, zabił go obrzęk mózgu.
Jak
widzisz cos takiego, co czujesz?
Jeżeli nie znasz tych ludzi, to w pewnym
sensie są dla Ciebie anonimowi. Powyżej 8000m w pierwszej kolejności
koncentrujesz się na sobie i na partnerach z zespołu. Oczywiście jeżeli jest
możliwość pomocy, jakiejkolwiek pomocy, to tę pomoc się udziela, ale tak naprawdę jest
to iluzoryczne.Kiedy człowiek
dostaje obrzęku mózgu na wysokości 8000m, to praktycznie nie ma możliwości, żeby
go sprowadzić, a jednym ratunkiem jest zejście minimum tysiąc metrów w dół, aby
zwiększyć ciśnienie powietrza. Często się zdarza, że człowiek umiera dosłownie na rękach swojego partnera i nic
nie da się zrobić. Jeden ze wspinaczy, którego mijałem na 8400m umierał 10
godzin i nikt nie był mu wstanie pomóc, bo nikt nie odda swojego tlenu, nikt nie
poświeci swojego życia, aby
ratować
obcą osobę, to są wybory zero-jednykowe.
29
maja, to szczególny dzień?
Tak, to dzień pierwszego zdobycia Everestu, jak
również… moich urodzin. Zostałem już chyba naznaczony do gór w kołysce ; )
Po
powrocie do domu z ostatniej wyprawy na Everest, jakie słowa padły z ust Twojej
żony ?
Elżbieta Niedzielska poprzez wzięcie udziału w biegu Spartan Race udowadnia, że stan psychiczny i fizyczny jest tylko kwestią naszego nastawienia do siebie i świata. 71-dno letnia zawodniczka nie tylko podjęła się tego wyzwania, ale dokończyła bieg, który dla wielu jest wielkim wyzwaniem!
Skąd bierze się jej siła opowiedziała w rozmowie z Marleną Marią Weber
...Tak jak np. teraz w przypadku Everestu starałem się, żeby połączyć dwa trudne projekty i w momencie, kiedy połączenie tych projektów okazało się niemożliwe, podjąłem jedynie słuszną decyzję...
Janusz Adamski - Podróżnik, himalaista, sportowiec, perfekcjonista - o priorytetach, dobieraniu zespołu, sile walki, konsekwencji działania. Wiele możemy się od niego nauczyć.
Człowiek,
który dla mnie jest nieustraszony, który znajduje rozwiązania, w sytuacjach, w
których inni się wycofują. Jak choćby ta w dżungli, kiedy towarzysz wyprawy oznajmia, że skończyła się droga. I na pytanie, co dalej, słyszy od Ciebie odpowiedź –„ No to trzeba wyciąć gałęzie jakieś 400 metrów i jedziemy dalej. „
Widzę, że wczytałaś się w moje poprzednie
projekty.
Tak,
zawsze to robię. Czy takiemu człowiekowi łatwo przychodzi słowo „Proszę”?
Generalnie staram się nie wywarzać otwartych
drzwi. Te projekty, które realizujemy bardzo często są mocno skomplikowane
i jeśli mogę skorzystać z pomocy innych,
po prostu to robię. Słowa „proszę” i „dziękuję”
są nieodłącznie wpisane w język każdego podróżnika.
Jak
wielką role gra relacja w zespole przy danym projekcie? Według jakich kategorii
wybierasz sobie towarzyszy wyprawy ?
To zależy od miejsca. Jeżeli wyprawa jest bardzo
skomplikowana i jeżeli mogę ją zrealizować samodzielnie, to staram się tak robić i nie wynika to z
egoizmu, tylko z faktu, że mały zespół zawsze działa sprawniej. Jak jest jedna
osoba, to hipotetycznie generuje jeden problem, jak są dwie wygenerują dwa
problemy, jak trzy… Jeżeli jest więc możliwość
realizacji trudnego projektu samodzielnie, to tak robię. Wtedy jestem
najbardziej skuteczny i prawdopodobieństwo sukcesu jest największe.
Natomiast przy projektach podróżniczych,
gdzie „skuteczność” nie jest ważna, staram
się dobierać osoby z doświadczeniem lub osoby, z którymi po prostu się
przyjaźnię, na których mogę polegać i które wnoszą swoją osobą coś wartościowego do wyprawy.
Wszystko oczywiście zależy od specyfiki projektu.
Nie inaczej było przy tej wyprawie, w której
wspierał mnie Andrzej Ziółkowski. Zwróciłem się do Andrzeja, bo
wiedziałem, że będę mógł na niego
liczyć, że zrobi wszystko i poradzi sobie z każdym problemem. Wcześniej
przepłynęliśmy razem kilka niebezpiecznych rzek w Afryce i poznaliśmy się dobrze
w ekstremalnych sytuacjach.
Pamiętasz
taki moment, kiedy zdecydowałeś, że będziesz podróżnikiem?
U mnie tochyba wynikało zupełnie naturalnie, z tego, co doświadczyłem w
dzieciństwie i później w młodości. W latach siedemdziesiątych podróżowałem dużo
z rodzicami. Przejechaliśmy Wartburgiem całą Europę, aż po Gibraltar i Turcję. Następnie był sport,
na niezłym poziomie trenowałem najpierw kajakarstwo, a potem wioślarstwo. Po
zakończeniu kariery szukałem czegoś, co zastąpi mi adrenalinę, potrzebę
rywalizacji oraz ciekawość świata. Naturalnie poszedłem w góry i w te wszystkie
„dziwne” miejsca, gdzie nie da się
wykupić wycieczki.
Robiłam
kiedyś wolontariat dla organizacji uchodźców politycznych i my naprawdę nie
zdajemy sobie sprawy z tego, że są miejsca, gdzie ludzkie życie, nie jest nawet rejestrowane w statystyce, dziś jest, jutra może nie być i nie zostanie to nawet
odnotowane.
Kongo dało mi olbrzymi zastrzyk wiedzy,
łącznie z tym, co Ty mówisz. Afrykanie wewnętrznie godzą się z pewnymi
rzeczami, które dla nas są absolutnie niedopuszczalne, dla nich to jest po
prostu życie. W Kongo spotkałem się z tablicami w formie obrazkowej informującymi kobiety, że gwałt jest rzeczą złą. Są to
miejsca, gdzie ludzi trzeba edukować, co jest złe, a co dobre i że takie
zachowania podlegają karze. Niestety w Afryce z takimi sytuacjami spotykałem się
często.
Czy
różnice kultur stanowią jakieś poważne problemy w projektach? Myślę o
całokształcie Twojego dorobku.
Powiem, że tak. Ja broń Boże nie jestem
rasistą i nie wartościuję ludzi, zwracam natomiast uwagę na różnice, które są ewidentne. Mówienie, że wszyscy
jesteśmy tacy sami jest absolutną
bzdurą. Świat się różni i jest to związane z miejscem, w którym się żyje i ze wszystkimi
powiązaniami, które się z tym łączą. Najbardziej to odczułem w Afryce, gdzie
ludzie bardzo się różnią mentalnie od nas Europejczyków. Oni w dużej części spostrzegają
świat zupełnie inaczej, postrzegają świat zdecydowanie bardziej duchowo, ale
bez wybiegania w przyszłość. W niektórych afrykańskich językach nie ma
nawet czasu przyszłego. Oni koncentrują
się na teraźniejszości, na tym, co się dzieje tu i teraz wchodząc w tę
teraźniejszość bardzo głęboko. Do tego stopnia, że świat duchowy funkcjonuje w ich codzienności, a zabobony i uprzedzenia determinują większość decyzji.
I w
tym punkcie często pojawiają się problemy
na styku kultur, ale równie często
dodają one także kolorytu.
Czy
zapraszając towarzyszy do projektu kierujesz się ich znajomością kultur?
Rzadko zdarza się wyprawa, na którą
pojechałbym z kimś, kto nie był wcześniej w podobnym regionie. Nie mówię o
kraju oczywiście, ale mówię o danym kontynencie. „Środowisko”, w którym się
obracam, to są ludzie, którzy mają portfolio podróżnicze bardzo bogate i w
większości przypadków wnoszą do wyprawy mnóstwo wiedzy i doświadczeń. Oczywiście przy kompletowaniu zespołu nie kierujemy się tylko znajomością zagadnień. Kiedy
przygotowywaliśmy projekt „Afryka Nowaka”, a konkretnie dwa etapy „kongijskie”,
szukałem osób bardzo odpornych psychicznie i z dużymi „cojones”. Etapy były naprawdę bardzo złożone i niebezpieczne, a wiedząc o tym, starałem się dobrać takich
ludzi, którzy w sytuacjach ekstremalnych
zachowają trzeźwość umysłu i nie odpuszczą.
Prawda jest jednak taka, iż dopiero wyprawa i konkretne sytuacje
weryfikują każdą decyzję.
O
czym Ty wtedy myślisz, o bliskich, co
jest wtedy Twoim priorytetem?
Priorytetem jest, aby wyjść z takiej
niebezpiecznej sytuacji jak najszybciej. Aby zrobić wszystko, by spróbować zmienić
ją w bardziej bezpieczny wariant. Nie myślę wtedy o rodzinie, jestem zajęty próbą rozwiązania problemu,
bo jeżeli ktoś mnie atakuje w nocy maczetą i chce mnie zabić, to myślę raczej jak
przeżyć i jak mu tę maczetę wyrwać. Nie przelatują mi w tym momencie obrazy
rodziny. Natomiast na etapie przygotowań do wyprawy staram się robić wszystko,
aby ewentualne zagrożenia ograniczyć. Tak było na przykład w przypadku Everestu,
kiedy bardzo chciałem połączyć dwa trudne projekty i w momencie, kiedy okazało
się to niemożliwe, podjąłem jedynie słuszną decyzję i wybrałem tylko jeden z
nich. Ten bardziej niebezpieczny ; )
Nie stawiam wszystkiego na ostrzu noża, bo wtedy
działa statystyka i wcześniej czy później można się pomylić.
Po
zejściu z góry, kiedy spotkałeś Andrzeja, zabezpieczającego projekt od
południowej strony góry, jak wymowny był
powitalny uścisk?
Absolutnie szczery i wyczekany przez nas
obu, bo ten nasz uścisk zwieńczył najważniejszy etap projektu. Kiedy spotkałem się
z Andrzejem, wiedziałem, że zostawiłem za plecami najtrudniejszą część wyprawy.
Powiedziałeś,
że uścisk z Andrzejem był bardzo wymowny, to jest człowiek, na którym możesz
polegać?
Z Andrzejem spędziliśmy ponad miesiąc na
bardzo trudnej wyprawie. Przepłynęliśmy kajakami przez kongijską dżunglę, przez
tereny, gdzie znajdowały się kopalnie
diamentów, gdzie byliśmy absolutnie niemile widziani, gdzie „turyści” w ogóle
nie funkcjonują. Kilkakrotnie znaleźliśmy się w niebezpiecznych sytuacjach i Andy
nigdy nie odpuszczał. Był idealną osobą,
która byłaby w stanie domknąć wyprawę od strony południowej. Miał
także rzadką umiejętność improwizacji, a jest to niezwykle ważne, bo nigdy nie
jesteś w stanie przewidzieć wszystkiego, omówić wszystkich wariantów. W takich
sytuacjach Andrzej zawsze znajduje jakieś wyjście.
Czyli
Andrzeja cechuje elastyczność umysłu?
Andrzej ma „chłodną” głowę i bardzo witalną
osobowość, szybko zjednuje sobie ludzi, a to jest bardzo pomocne.
W trakcie rozmów ze sportowcami widzę w Was cechy wspólne, takie cechy jak
dyscyplina, konsekwencja działania , ale oprócz tego widzę też że wiodąca cechą
jest pokora.
Doświadczenia budzą pokorę. Czym więcej
widzimy i z im większą ilością problemów,
czy sytuacji się spotykamy, tym z większą świadomością zdajemy sobie sprawę z
ułomności, z wielu braków jakie ma człowiek. Myślę, że to jest naturalne. Pokora
bierze się z doświadczenia życiowego. Poza tym, każdy „spełniony” sportowiec, odczuwa wewnętrzny spokój, takie wewnętrzne
spełnienie.
Czyli nie wchodzisz w
życiową polemikę z potęgą żywiołów?
W górach żywioły determinują absolutnie wszystko, nie znam takich, którzy idąc
w góry próbują się z nimi mierzyć. Jeżeli góra nie pozwala tobie wejść, to nie
ma takiej możliwości, żeby się z tym mierzyć. W górach największa cnotą jest pokora i
cierpliwość.
Czy każdą wspinaczkę
doświadczasz podobnie?
W zależności od okoliczności, bo są momenty, które wymagają dużej
koncentracji, uwagi i zdolności technicznych i tutaj w 100% skupiam się na
skuteczności wspinania. Są procedury, od których nie ma odstępstw, np. przy
asekuracji. To są elementarne rzeczy, które wydają się banalne na poziomie
morza, natomiast na dużej wysokości, gdzie dochodzi zmęczenie i stres, takie czynności wymagają dodatkowej
uwagi . Oczywiście każdy z nas zwraca na
to uwagę, ale życie pokazuje, że takie banalne rzeczy często powodują tragedie.
Inaczej wyglądają wyprawy, które nie są tak wymagające technicznie. Tam staram
się wtedy czerpać czystą radość przebywania w górach.
No własnie, góry jak nazwa wskazuje to rodzaj
żeński, a większość wspinających się to mężczyźni. Z czego to się bierze, rozumiem, że nie każda kobieta jest tak doskonała
jak Martyna Wojciechowska?
Wiesz
chciałabym odwrócić pytanie i zapytać
Ciebie o to, dlaczego się nie wspinacie?
Myślę,
że to się kiedyś zacznie zmieniać, bo takie osoby jak Martyna wytyczają
szlaki szczególnie te mentalne. Natomiast ja, nie podjęłabym się tego ze względu
na odpowiedzialność za mojego
syna.
Odpowiedzialność,
to chyba jest odpowiedź. Myślę, że w ten sam sposób mógłbym Tobie
odpowiedzieć. Panie nie mają żadnych
ograniczeń fizycznych, ani psychicznych.
Wiem to doskonale, bo nie raz z kobietami się wspinałem.
No bo przecież nie chodzi o pantofelki, które zostawiają po drugiej stronie
😊))
No właśnie, co czujesz, po zejściu, kiedy wracasz i wiesz, że misja została spełniona?
Na pewno
radość, poczucie satysfakcji, ale jest
też uczucie ulgi, że nic złego już się nie zdarzy. Mija poczucie niepewności,
które bardzo często towarzyszy nam w górach. Czuję wtedy zupełne odprężenie i
to uczucie towarzyszy mi jeszcze długi czas po wyprawie. Kiedy czuję że wygasa, pochylam się nad
projektem kolejnej wyprawy.
Pozwolisz, że coś przeczytam
Zdarzyło
się pewnego razu
Że Mistrz usiadł naprzeciw swego obrazu
I ręce uniósł... chowając twarz w rozpaczy
Bo obraz przemówił, że już mu nie wybaczy
I marzył by wspomnienia, których emocje - nie udźwignęły Niczym farby po obrazie i po nim spłynęły Lecz te okrutne zastygły w sekund paru mgnieniu Jak mistrz siedzący naprzeciw w milczeniu...
Miałeś
takie spotkanie ze swoim obrazem?
Myślę, że taki moment nastąpi, ale jeszcze nie teraz.
Jeszcze chyba nie usiadłem na tym kamieniu i nie przyjrzałem się sobie, ale myślę, że
taki moment kiedyś nastąpi. Jeżeli człowiek dojdzie do jakiegoś bardzo ważnego
punktu w swoim życiu, to ma naturalną potrzebę, aby się na chwilę zatrzymać, zrobić
podsumowanie, rachunek sumienia.
„W momencie, kiedy umierasz, zostajesz identyfikowany jako „Ciało”.
Ludzie używają określeń takich jak: „Przynieście Ciało”, „Połóżcie ciało do
grobu”, „Pochowajcie ciało”, itp. Ludzie
nawet nie nazywają Cię po imieniu, którym starałeś się zaimponować przez całe
Twoje życie”. Niedawno Osoba, którą bardzo cenię zapytała mnie, „Dlaczego zaczęłam
współpracę z firmą, której wartością są suplementy? Czy nie obniżam tym sobie
lotów? Czy nie powinnam zająć się czymś bardziej wzniosłym?”
Ależ to jest Wzniosłe
– Odpowiadam
Litry przetaczanej krwi, sala łóżek, na których widzę z te
same twarze. A potem następują małe wyjątki, gdy tych twarzy nie widzę, a potem
większe i większe, do tych największych wyjątków…
Moja Mama musiała być dializowana z racji choroby nerek… Najpierw
raz w tygodniu, potem dwa razy, potem 3 razy… na tyle powodowało to moją
tęsknotę za nią, że zapytała szpital o pozwolenie, abym czasami mogła z Nią jeździć
na dializy i tak też się stało. Jadąc tam po raz pierwszy spodziewałam się sali
pełnej cierpiących ludzi, no bo w końcu przetaczanie krwi to nie SPA. Jakie było
moje zdziwienie, kiedy okazało się, że na sali szpitalnej oprócz cierpienia jest śmiech: gromki,
szczery, taki „tu i teraz”. Całym prowodyrem tego śmiechu był Przyjaciel mojej
Mamy, Marian Pogasz. Poznański aktor, który znany na zawsze zostanie z roli „Starego
Marycha”. Kto Poznaniak, ten wie, kto nie, to powiem, że to urodzony Krakowiak,
który poznańską gawrę miał we krwi, nawet już w tej przetaczanej, nawet w tej u schyłku swoich dni, kiedy audycje nagrywane były w szpitalu.
… Początek stycznia, jedni mówią „Nie robię postanowień
Noworocznych”, drudzy „Mam już listę postanowień Noworocznych”, ja Wam Życzę pomysłu
na siebie w 2017 &… Zadbaj o Siebie
i Swoich Bliskich… i Żyj życiem tak, abyś zaimponował Sam Sobie…