Saturday, 25 November 2017

Trawers Everestu 2017 - Janusz Adamski i DuoLife na Szczycie Świata!


Zapraszam na 2 część wywiadu !
W świecie fast foodów, szybkiego życia i szybkich rezultatów  – Ty jako wzór dla wielu,  jakie widzisz zagrożenia dla tych, którzy idą w Twoje ślady?

Myślę, że w globalnym świecie,  coraz więcej z nas szuka tożsamości, czegoś co nas wyróżni w tłumie, niepowtarzalnych wrażeń, spektakularnych wyników sportowych. Ale na to wszystko potrzeba czasu i niestety tu pojawiają się zagrożenia, bo część z nas szuka drogi na skróty. Szybki surf po Google, kilka filmów na YouTube i już są gotowi na „podbój” świata. Często słyszę od początkujących sportowców, że ich planem na najbliższy rok jest maraton lub jakiś siedmiotysięcznik, a to są niestety błędy, które w najłagodniejszym wariancie skończą się kontuzjami i koniecznością odłożenia planów. W każdym sporcie, a zwłaszcza w alpinizmie, cierpliwość i doświadczenie to klucze do sukcesu.

Ale to są błędy jednorazowe, czy powtarzalne?
To zależy. Jeden zrobi krok w tył i spróbuje mądrzej raz jeszcze, a inny pozostanie przy„swojej prawdzie”.

To jest już problem
Tak, bo konsekwencje są dwojakie. Po pierwsze, zniszczy sobie zdrowie, a po drugie straci czas, bo jego treningi nie przełożą się na oczekiwany wynik. Na przykład takie bieganie. Ludzie często w trakcie pierwszych treningów realizują wysiłek na zbyt wysokich zakresach tętna. Nie mając mocnych fundamentów wytrzymałości, które buduje się długimi spokojnymi wybieganiami, bardzo trudno będzie im osiągać zadowalające efekty. Bardzo ważna jest także wiedza o procesach fizjologicznych zachodzących w organizmie oraz odpowiedniej suplementacji. Warto zdobyć  informacje choćby na temat wolnych rodników czy zakwaszenia  organizmu, które towarzyszą cięższym treningom i które mają bardzo duży wpływ na procesy regeneracji po wysiłku.

Masz trudnosci z dostosowaniem sie do klimatu, w którym realizujesz kolejne sportowe projekty?
W większości nie. Regularnie „morsuję”, przesuwając coraz dalej granicę tolerancji na wychłodzenie. Często w lodowatej wodzie udaje mi się wytrzymać ponad 40 minut, ale to już wymaga nie tylko odporności fizycznej, ale także wprowadzenia się w stan pewnego rodzaju letargu, zupełnego wyciszenia. Najpierw schładzam się do granic absolutnych, a potem wchodzę do sauny na 45 minut, gdzie często zasypiam, zupełnie nie czując otaczającego mnie gorącą. Generalnie morsowanie i sauna to jedna z najprzyjemniejszy rzeczy jakie można robić zimą – polecam wszystkim.
W trakcie treningów i na wyprawach bardzo ważna jest także świadoma suplementacja. Z bogatej oferty DuoLife osobiście zawsze stosuję po treningu Vitaminę C, która neutralizuje wolne rodniki oraz Chlorofil i Prostik.
Jeszcze kilka lat temu w początkowej fazie wypraw wysokogórskich miałem kłopot z infekcjami dróg oddechowych, powodowanych przez suche powietrze i zimno. Od momentu, kiedy zacząłem stosować odpowiednią suplementację, te problemy zniknęły.

Czy robiąc trawers Mount Everestu także suplementowałeś się DuoLife? Wiem, że miałeś stały kontakt z Pawłem Łaszewskim i Leszkiem Martynów z Duo, a oni z kolei kontaktowali się z Radą Naukową DuoLife, przekazującim na bieżąco informacje na temat Twojej kondycji zdrowotnej.
Spotkałem  się  z członkami Rady Naukowej DuoLife  jeszcze przed wyprawą, aby uzyskać informacje jak już na etapie przygotowawczym, wesprzeć odpowiednio organizm.

Będąc przy pozytywnym klimacie, czy  w trakcie Twoich podróży zdarzają się sytuacje humorystyczne?
Nie wiem, czy to jest powód do radości, czy do zmartwienia, ale tych radosnych sytuacji tak naprawdę nie ma za dużo. Zazwyczaj jeżdżę w miejsca , które są bardziej straszne, niż śmieszne.

Czy wśród tych drugich są takie  sytuacje, które  służą Tobie jako drogowskaz w życiu?
Jeżeli pytasz o te poważne, to taką wyprawą była pierwsza wyprawa na Elbrus, w ramach Projektu Korony Ziemi oraz ostatnia na Mount Everest.

Była bo…?

Bo ja za rzadko odpuszczam, zostało mi to chyba jeszcze z wielu lat sportu wyczynowego.
Szczególnie te dwie wyprawy były dla mnie zmaganiem z samym sobą. Na Elbrusie, będąc tuż pod szczytem, zdecydowałem się zawrócić, stawiając ponad ambicje, życie swoje i mojego partnera. Z poziomu morza to oczywista decyzja, ale w górach, często po kilku tygodniach wspinaczki takie decyzje nie są łatwe i oczywiste. W trakcie tej wypraw na Elbrus były bardzo złe warunki pogodowe i czekaliśmy długo, aż okno pogodowe w końcu się otworzy, aby zaatakować szczyt.  Niestety okna nie było i został już tylko ostatni możliwy dzień na atak.  Prognozy były fatalne, ale pomimo wszystko, z moim przyjacielem Markiem Hojdą z Warszawy, zdecydowaliśmy się spróbować. Z kilkudziesięciu osób biwakujących pod szczytem wyszliśmy tylko we dwójkę. W zadymce śnieżnej pomyliliśmy drogę i wspinaliśmy się już tylko intuicyjnie, stromym żlebem na wprost w górę. Niestety pod szczytem rozszalała się taka burza, że stanęliśmy przed dramatycznym wyborem. Co dalej robić? Na naszym GPS, z powodu przenikliwego zimna, baterie pokazywały już minimum, a bez niego na powrót w tych warunkach nie byłoby najmniejszej szansy.

I wtedy mówisz „upsss…”
Mając szczyt w zasięgu ręki, bardzo trudno podjąć jedynie słuszną decyzję. Szczyt praktycznie był już nasz, ale droga powrotna byłaby wielkim znakiem zapytania. Elbrus ma tę specyfikę, że można tam bardzo łatwo zgubić drogę i zejść na zabójczo niebezpieczne, usiane szczelinami pola śnieżne.  Zawróciliśmy… Po kilku długich godzinach, udało nam się wrócić do obozu, byliśmy skrajnie zmęczeni, ciuchy podarte, ale… żyliśmy. Dwa lata później pojechałem jeszcze raz na Elbrus, pogoda przepiękna, weszliśmy bez żadnego problemu, taki niedzielny spacer. Do tej historii często wracam, bo w góry zawsze można wrócić. Niby banalne, ale podczas wspinaczki często dochodzisz do punktu , w którym musisz sobie zadać bardzo ważne pytanie. Czy chcesz w tych górach zostać,  czy chcesz tam jeszcze wrócić i dostać kolejną szansę?

A kiedy mija zagrożenie współistnienia człowiek- natura, trzeba zejść na ziemię  i czy wtedy
pojawia się zagrożenie w relacji z drugim człowiekiem, przepisami, normami?
Zapewne nawiązujesz do braku pozwolenia od władz chińskich na trawers Everestu. Takie pozwolenia praktycznie nie są wydawane (ostatnie w 2007 roku), a duża część z 15 wcześniejszych trawersów odbyła się także bez błogosławieństwa chińskich urzędników. To przykre, że najwyższa góra znajduje się w kraju, w którym z politycznych powodów zabrania się realizacji ambitniejszych projektów.
Co więcej. Składając pismo o pozwolenie na trawers, automatycznie kładłem na szali wszelkie inne projekty od strony chińskiej, ponieważ w przypadku odmowy, dostajesz „wilczy” bilet także na wspinanie drogą klasyczną – tak na wszelki wypadek.

Schodząc na stronę nepalską góry, zgłosiłeś się sam do władz prawda?
Tak, sam się zgłosiłem.  Nikt mnie nie zatrzymał, nawet specjalnie mnie nie szukano.

Myślę, że Twoja żona zgodziłaby się ze mną, że dobrze byś na takim liście gończym wyglądał.
Zdziwisz się, ale praktycznie to mogłem wyjechać z Nepalu zaraz po przyjeździe do Katmandu, ale nie chciałem tego projektu tak kończyć. Nie chciałem uciekać, pomimo grożących sankcji, postanowiłem zmierzyć się z tym do końca.

Czy tylko w górach czyha niebezpieczeństwo?
Dużo czasu spędziłem w Afryce. Przejechałem, przeszedłem i przepłynąłem kajakiem ponad 35 tys. km i z cała pewnością jest to najbardziej niebezpieczny kontynent. Byłem trzy razy w Kongo, w tym dwa razy na wschodzie w centrum wojny domowej,  gdzie zagrożenie życia było skrajnie wysokie. Codziennie przemieszczaliśmy się w tereny,  gdzie toczyły się walki. Tam w każdej wiosce jest broń. Na każdym kroku są karabiny - dzieciaki z karabinami. Przejeżdżając przez kolejne wioski nie mieliśmy najmniejszej gwarancji, że ktoś tej broni nie użyje. Tam ludzie giną setkami tysięcy i świat się tym się absolutnie nie interesuje. Z perspektywy czasu, to było absolutne szaleństwo.

To są sytuacje, w których słyszysz własny oddech...a kiedy się wspinasz, czy własny oddech przemawia bardziej niż gdziekolwiek indziej?

W górach zawsze wsłuchuję się w siebie, a w organizm szczególnie. Jeżeli masz doświadczenie, to wiesz czy wszystko idzie dobrze, czy coś jest nie tak. Aklimatyzację zawsze zaczynam bardzo spokojnie, idę w górę powoli, bo nie jest ważne kto będzie pierwszy w bazie, liczy się zdobycie szczytu. W trakcie ostatniej wyprawy chciałem połączyć dwa projekty, o których zawsze myślałem - zdobycie szczytu bez tlenu i trawers góry. Niestety w pewnym momenciezdałem sobie sprawę, że nie będzie to możliwe.Stanąłem przed wyborem, czy wspinać się  dalej próbując robić trawers, ale wtedy użycie tlenu byłoby konieczne ze względu na dużą ilość sprzętu jaki musiałem zabrać ze sobą na szczyt, czy też podjąć drugą możliwość, którą byłoby zaniechanie trawersu i zdobycie szczytu bez tlenu. Wybrałem trawers ponieważ szczyt w tym wariancie nie został jeszcze nigdy zdobyty przez Polaka, a na  świece zrobiło to tylko piętnastu wspinaczy. Także sama organizacja trawersu jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ obejmuje przygotowanie dwóch oddzielnych wypraw z obu stron góry. Po stronie południowej akcję koordynował mój przyjaciel Andrzej Ziółkowski.

Precyzja jest na cenę życia?
Hemingawy kiedyś napisał, że „ Tak naprawdę są tylko trzy prawdziwe dyscypliny sportu: wspinaczka, wyścigi samochodowe i corrida”. I trudno się z tym nie zgodzić, bo brak rozwagi, czy zła ocena sytuacji,  w każdej z tych trzech dyscyplin, powoduje błyskawiczną tragedię. Himalaizm jest sportem dla ludzi, którzy mają w sobie trochę szaleństwa, ale też potrafią zachować zimną krew.

Ale nie uważasz, że obecnie profanum sięgnęło także himalaizmu?
Dokładnie.  Everest  przez te ostatnie 11 lat, tj. od mojej ostatniej wyprawy w 2006 roku, przeszedł metamofozę  i to w takim bardzo negatywnym kierunku. Można powiedzieć, że baza pod Everestem stała się po trosze punktem dystrybucji leków i tlenu. Kiedyś standardem, takim przyzwoitym minimum, było używanie tlenu odwysokości 7500m. W tej chwili spotyka się  wspinaczy, którzy próbują  iść na tlenie już od 6 tysięcy. Leki, które niwelują objawy choroby wysokościowej i „ułatwiają” aklimatyzację, przyjmowane są także bardzo często. Jest to niestety głupota, wynikająca z braku znajomości fizjologii oraz przekonania, iż wszyscy są zdolni do skutecznego zdobywania gór wysokich. Tak niestety nie jest, bo himalaizm, jak wiele innych sportów, nie jest dla każdego. Złą pracę robią tu także agencje alpinistyczne, które przedkładają zarobek, nad ludzkie zdrowie i życie. Kiedyś zgłaszając aplikację do agencji, trzeba było wysłać portfolio swoich wejść, teraz nikt tego na poważnie nie weryfikuje.

To się lepiej sprzedaje.
Tak, to się lepiej sprzedaje. Dla agencji liczy się „target”wyrażony w  dolarach. Kiedyś maksymalna ilość butli z tlenem to było 4-5, teraz jest 7 i więcej. Jedna butla kosztuje około 600 dolarów, z czego agencje zarabiają połowę i jest to bardzo wymierna zachęta , aby nie ograniczać dostępu do tlenu i futrować nim ludzi bez opamiętania. Prawda jest jednak taka, iż to nie brak tlenu zabija większość wspinaczy, ale niedostateczna aklimatyzacja, obrzęk mózgu i płuc.
Zanim góra Cię zabije, organizm wysyła bardzo wyraźne sygnały, ale jeżeli przyjmujesz leki lub nadużywasz tlenu, to te sygnały po prostu zagłuszasz.

Czyli niebezpieczniejsze jest niskie ciśnienie?

Na szczycie Everestu ciśnienie jest trzy razy niższe niż na poziomie morza. To bardzo duża różnica i na szczycie czujesz się trochę jak na innej planecie. Dlatego tak fundamentalna jest jak najlepsza aklimatyzacja. Aklimatyzacja działa jak swoiste wahadło, które z każdym kolejnym podejście wychylasz coraz wyżej, by zakończyć ją noclegiem na wysokości o 1000m niższej od szczytu.
Kto tego nie rozumie, lekceważy, albo idzie na skróty używając  leków i tlenu często z gór nie wraca. W dniu kiedy zdobyłem szczyt, Everest zabrał szczęść ludzkich istnień.
Niestety ludzie w górach przestali ginąć, a zaczeli umierać...


Jeszcze raz powtórzysz proszę?
21 maja, w dniu kiedy byłem na szczycie, na Everescie zmarlo 6 osób. W nocy po północnej stronie zginął mój przyjaciel Frank, a kolejne dwa ciała mijałem schodząc na południową stronę. Franka mijałem idąc na szczyt, schodził i mówił , że źle się czuje, że wraca do namiotu. Byłem tym bardzo zdziwiony, bo to była już jego trzecia próba zdobycia góry i wiem jaki był zmotywowany, aby tym razem stanąć na szczycie. Zmarł w namiocie na wysokości 8300m, zabił go obrzęk mózgu.
Jak widzisz cos takiego, co czujesz?
Jeżeli nie znasz tych ludzi, to w pewnym sensie są dla Ciebie anonimowi. Powyżej 8000m w pierwszej kolejności koncentrujesz się na sobie i na partnerach z zespołu. Oczywiście jeżeli jest możliwość pomocy, jakiejkolwiek pomocy,  to tę pomoc się udziela, ale tak naprawdę jest to iluzoryczne. Kiedy człowiek dostaje obrzęku mózgu na wysokości 8000m, to praktycznie nie ma możliwości, żeby go sprowadzić, a jednym ratunkiem jest  zejście minimum tysiąc metrów w dół, aby zwiększyć ciśnienie powietrzaCzęsto się zdarza, że człowiek umiera  dosłownie na rękach swojego partnera i nic nie da się zrobić. Jeden ze wspinaczy, którego mijałem na 8400m umierał 10 godzin i nikt nie był mu wstanie pomóc, bo nikt nie odda swojego tlenu, nikt nie poświeci swojego życia, aby
ratować obcą osobę, to są wybory zero-jednykowe.

29 maja, to szczególny dzień?
Tak, to dzień pierwszego zdobycia Everestu, jak również… moich urodzin. Zostałem już chyba naznaczony do gór w kołysce ; )

Po powrocie do domu z ostatniej wyprawy na Everest, jakie słowa padły z ust Twojej żony ?
Z każdą Twoją wyprawą dorośleję...



 https://myduolife.com/shop/product/1/485,duolife-medical-formula-procardiol-.html
albo 
weber.marlena@gmail.com

No comments:

Post a Comment