Zapraszam na 2 część wywiadu !
W
świecie fast foodów, szybkiego życia i szybkich rezultatów – Ty jako wzór dla wielu, jakie widzisz zagrożenia dla tych, którzy idą
w Twoje ślady?
Myślę, że w globalnym świecie, coraz więcej z nas szuka tożsamości, czegoś
co nas wyróżni w tłumie, niepowtarzalnych wrażeń, spektakularnych wyników
sportowych. Ale na to wszystko potrzeba czasu i niestety tu pojawiają się
zagrożenia, bo część z nas szuka drogi na skróty. Szybki surf po Google, kilka
filmów na YouTube i już są gotowi na „podbój” świata. Często słyszę od
początkujących sportowców, że ich planem na najbliższy rok jest maraton lub
jakiś siedmiotysięcznik, a to są niestety błędy, które w najłagodniejszym
wariancie skończą się kontuzjami i koniecznością odłożenia planów. W każdym sporcie,
a zwłaszcza w alpinizmie, cierpliwość i doświadczenie to klucze do sukcesu.
Ale
to są błędy jednorazowe, czy powtarzalne?
To zależy. Jeden zrobi krok w tył i spróbuje
mądrzej raz jeszcze, a inny pozostanie przy„swojej prawdzie”.
To
jest już problem
Tak, bo konsekwencje są
dwojakie. Po pierwsze, zniszczy sobie zdrowie, a po drugie straci czas, bo jego
treningi nie przełożą się na oczekiwany wynik. Na przykład takie bieganie. Ludzie
często w trakcie pierwszych treningów realizują wysiłek na zbyt wysokich
zakresach tętna. Nie mając mocnych fundamentów wytrzymałości, które buduje się długimi
spokojnymi wybieganiami, bardzo trudno będzie im osiągać zadowalające efekty.
Bardzo ważna jest także wiedza o procesach fizjologicznych zachodzących w
organizmie oraz odpowiedniej suplementacji. Warto zdobyć informacje choćby na temat wolnych rodników
czy zakwaszenia organizmu, które
towarzyszą cięższym treningom i które mają bardzo duży wpływ na procesy
regeneracji po wysiłku.
Masz
trudnosci z dostosowaniem sie do klimatu, w którym realizujesz kolejne sportowe
projekty?
W większości nie. Regularnie „morsuję”,
przesuwając coraz dalej granicę tolerancji na wychłodzenie. Często w lodowatej
wodzie udaje mi się wytrzymać ponad 40 minut, ale to już wymaga nie tylko
odporności fizycznej, ale także wprowadzenia się w stan pewnego rodzaju
letargu, zupełnego wyciszenia. Najpierw schładzam się do granic absolutnych, a
potem wchodzę do sauny na 45 minut, gdzie często zasypiam, zupełnie nie czując
otaczającego mnie gorącą. Generalnie morsowanie i sauna to jedna z
najprzyjemniejszy rzeczy jakie można robić zimą – polecam wszystkim.
W trakcie treningów i na
wyprawach bardzo ważna jest także świadoma suplementacja. Z bogatej oferty
DuoLife osobiście zawsze stosuję po treningu Vitaminę C, która neutralizuje
wolne rodniki oraz Chlorofil i Prostik.
Jeszcze kilka lat temu w
początkowej fazie wypraw wysokogórskich miałem kłopot z infekcjami dróg
oddechowych, powodowanych przez suche powietrze i zimno. Od momentu, kiedy zacząłem
stosować odpowiednią suplementację, te problemy zniknęły.
Czy
robiąc trawers Mount Everestu także suplementowałeś się DuoLife? Wiem, że
miałeś stały kontakt z Pawłem Łaszewskim i Leszkiem Martynów z Duo, a oni z
kolei kontaktowali się z Radą Naukową DuoLife, przekazującim na bieżąco informacje
na temat Twojej kondycji zdrowotnej.
Spotkałem
się z członkami Rady Naukowej
DuoLife jeszcze przed wyprawą, aby uzyskać
informacje jak już na etapie
przygotowawczym, wesprzeć odpowiednio organizm.
Będąc
przy pozytywnym klimacie, czy w trakcie
Twoich podróży zdarzają się sytuacje humorystyczne?
Nie wiem, czy to jest powód do radości, czy
do zmartwienia, ale tych radosnych sytuacji tak naprawdę nie ma za dużo. Zazwyczaj
jeżdżę w miejsca , które są bardziej straszne, niż śmieszne.
Czy
wśród tych drugich są takie sytuacje,
które służą Tobie jako drogowskaz w
życiu?
Jeżeli pytasz o te poważne, to taką wyprawą
była pierwsza wyprawa na Elbrus, w ramach Projektu Korony Ziemi oraz ostatnia na
Mount Everest.
Była
bo…?
Bo ja za rzadko odpuszczam, zostało mi to chyba
jeszcze z wielu lat sportu wyczynowego.
Szczególnie te dwie wyprawy były dla mnie
zmaganiem z samym sobą. Na Elbrusie, będąc tuż pod szczytem, zdecydowałem się
zawrócić, stawiając ponad ambicje, życie swoje i mojego partnera. Z poziomu
morza to oczywista decyzja, ale w górach, często po kilku tygodniach wspinaczki
takie decyzje nie są łatwe i oczywiste. W trakcie tej wypraw na Elbrus były
bardzo złe warunki pogodowe i czekaliśmy długo,
aż okno pogodowe w końcu się
otworzy, aby zaatakować szczyt. Niestety
okna nie było i został już tylko ostatni możliwy dzień na atak. Prognozy były fatalne, ale pomimo wszystko, z
moim przyjacielem Markiem Hojdą z Warszawy, zdecydowaliśmy się spróbować. Z
kilkudziesięciu osób biwakujących pod szczytem wyszliśmy tylko we dwójkę. W
zadymce śnieżnej pomyliliśmy drogę i wspinaliśmy się już tylko intuicyjnie,
stromym żlebem na wprost w górę. Niestety pod szczytem rozszalała się taka
burza, że stanęliśmy przed dramatycznym wyborem. Co dalej robić? Na naszym GPS,
z powodu przenikliwego zimna, baterie pokazywały już minimum, a bez niego na
powrót w tych warunkach nie byłoby najmniejszej szansy.
I
wtedy mówisz „upsss…”
Mając szczyt w zasięgu ręki, bardzo trudno
podjąć jedynie słuszną decyzję. Szczyt praktycznie był już nasz, ale droga powrotna
byłaby wielkim znakiem zapytania.
Elbrus ma tę specyfikę, że można tam bardzo łatwo zgubić drogę i zejść na
zabójczo niebezpieczne, usiane szczelinami pola śnieżne. Zawróciliśmy… Po kilku długich godzinach, udało
nam się wrócić do obozu, byliśmy skrajnie zmęczeni, ciuchy podarte, ale…
żyliśmy. Dwa lata później pojechałem jeszcze raz na Elbrus, pogoda przepiękna,
weszliśmy bez żadnego problemu, taki niedzielny spacer. Do tej historii często wracam, bo w góry zawsze można wrócić. Niby
banalne, ale podczas wspinaczki często dochodzisz do punktu , w którym musisz
sobie zadać bardzo ważne pytanie. Czy chcesz w tych górach zostać, czy chcesz tam jeszcze wrócić i dostać
kolejną szansę?
A
kiedy mija zagrożenie współistnienia człowiek- natura, trzeba zejść na
ziemię i czy wtedy
pojawia
się zagrożenie w relacji z drugim człowiekiem, przepisami, normami?
Zapewne nawiązujesz do braku pozwolenia od
władz chińskich na trawers Everestu. Takie pozwolenia praktycznie nie są
wydawane (ostatnie w 2007 roku), a duża część z 15 wcześniejszych trawersów odbyła się także bez
błogosławieństwa chińskich urzędników. To przykre, że najwyższa góra znajduje
się w kraju, w którym z politycznych powodów zabrania się realizacji
ambitniejszych projektów.
Co więcej. Składając pismo o pozwolenie na
trawers, automatycznie kładłem na szali wszelkie inne projekty od strony chińskiej,
ponieważ w przypadku odmowy, dostajesz „wilczy” bilet także na wspinanie drogą
klasyczną – tak na wszelki wypadek.
Schodząc
na stronę nepalską góry, zgłosiłeś się sam do władz prawda?
Tak, sam się zgłosiłem. Nikt mnie nie zatrzymał, nawet specjalnie
mnie nie szukano.
Myślę,
że Twoja żona zgodziłaby się ze mną, że dobrze byś na takim liście gończym wyglądał.
Zdziwisz się, ale praktycznie to mogłem
wyjechać z Nepalu zaraz po przyjeździe do Katmandu, ale nie chciałem tego projektu
tak kończyć. Nie chciałem uciekać, pomimo grożących sankcji, postanowiłem
zmierzyć się z tym do końca.
Czy
tylko w górach czyha niebezpieczeństwo?
Dużo czasu spędziłem w Afryce. Przejechałem,
przeszedłem i przepłynąłem kajakiem ponad 35 tys. km i z cała pewnością jest to
najbardziej niebezpieczny kontynent. Byłem trzy razy w Kongo, w tym dwa razy na
wschodzie w centrum wojny domowej, gdzie
zagrożenie życia było skrajnie wysokie. Codziennie przemieszczaliśmy się w
tereny, gdzie toczyły się walki. Tam w
każdej wiosce jest broń. Na każdym kroku są karabiny - dzieciaki z karabinami.
Przejeżdżając przez kolejne wioski nie mieliśmy najmniejszej gwarancji, że ktoś
tej broni nie użyje. Tam ludzie giną setkami tysięcy i świat się tym się
absolutnie nie interesuje. Z perspektywy czasu, to było absolutne szaleństwo.
To
są sytuacje, w których słyszysz własny oddech...a kiedy się wspinasz, czy
własny oddech przemawia bardziej niż gdziekolwiek indziej?
W górach zawsze wsłuchuję się
w siebie, a w organizm szczególnie. Jeżeli masz doświadczenie, to wiesz czy
wszystko idzie dobrze, czy coś jest nie tak. Aklimatyzację zawsze zaczynam
bardzo spokojnie, idę w górę powoli, bo nie jest ważne kto będzie pierwszy w
bazie, liczy się zdobycie szczytu. W trakcie ostatniej wyprawy chciałem
połączyć dwa projekty, o których zawsze myślałem - zdobycie szczytu bez tlenu i
trawers góry. Niestety w pewnym momenciezdałem sobie sprawę, że nie będzie to
możliwe.Stanąłem przed wyborem, czy wspinać się dalej próbując robić trawers,
ale wtedy użycie tlenu byłoby konieczne ze względu na dużą ilość sprzętu
jaki musiałem zabrać ze sobą na szczyt, czy też podjąć drugą możliwość,
którą byłoby zaniechanie trawersu i zdobycie szczytu bez tlenu. Wybrałem trawers
ponieważ szczyt w tym wariancie nie został jeszcze nigdy zdobyty przez Polaka,
a na świece zrobiło to tylko piętnastu
wspinaczy. Także sama organizacja trawersu jest dużo bardziej skomplikowana,
ponieważ obejmuje przygotowanie dwóch oddzielnych wypraw z obu stron góry. Po
stronie południowej akcję koordynował mój przyjaciel Andrzej Ziółkowski.
Precyzja jest na cenę życia?
Hemingawy kiedyś napisał,
że „ Tak naprawdę są tylko trzy prawdziwe dyscypliny sportu: wspinaczka, wyścigi
samochodowe i corrida”. I trudno się z tym nie zgodzić, bo brak rozwagi, czy
zła ocena sytuacji, w każdej z tych
trzech dyscyplin, powoduje błyskawiczną tragedię. Himalaizm jest sportem dla
ludzi, którzy mają w sobie trochę szaleństwa, ale też potrafią zachować zimną
krew.
Ale
nie uważasz, że obecnie profanum sięgnęło także himalaizmu?
Dokładnie.
Everest przez te ostatnie 11 lat, tj. od mojej ostatniej wyprawy w 2006
roku, przeszedł metamofozę i to w takim
bardzo negatywnym kierunku. Można powiedzieć, że baza pod Everestem stała się po
trosze punktem dystrybucji leków i tlenu. Kiedyś standardem, takim przyzwoitym
minimum, było używanie tlenu odwysokości 7500m. W tej chwili spotyka się wspinaczy, którzy próbują iść na tlenie już od 6 tysięcy. Leki, które
niwelują objawy choroby wysokościowej i „ułatwiają” aklimatyzację, przyjmowane
są także bardzo często. Jest to niestety głupota, wynikająca z braku znajomości
fizjologii oraz przekonania, iż wszyscy są zdolni do skutecznego zdobywania gór
wysokich. Tak niestety nie jest, bo himalaizm, jak wiele innych sportów, nie
jest dla każdego. Złą pracę robią tu także agencje alpinistyczne, które
przedkładają zarobek, nad ludzkie zdrowie i życie. Kiedyś zgłaszając aplikację
do agencji, trzeba było wysłać portfolio swoich wejść, teraz nikt tego na
poważnie nie weryfikuje.
To
się lepiej sprzedaje.
Tak, to się lepiej sprzedaje. Dla agencji
liczy się „target”wyrażony w dolarach. Kiedyś
maksymalna ilość butli z tlenem to było 4-5, teraz jest 7 i więcej. Jedna
butla kosztuje około 600 dolarów, z czego agencje zarabiają połowę i jest to
bardzo wymierna zachęta , aby nie ograniczać dostępu do tlenu i futrować nim
ludzi bez opamiętania. Prawda jest jednak taka, iż to nie brak tlenu zabija
większość wspinaczy, ale niedostateczna aklimatyzacja, obrzęk mózgu i płuc.
Zanim góra Cię zabije, organizm wysyła
bardzo wyraźne sygnały, ale jeżeli przyjmujesz leki lub nadużywasz tlenu, to te
sygnały po prostu zagłuszasz.
Czyli
niebezpieczniejsze jest niskie ciśnienie?
Na szczycie Everestu ciśnienie jest trzy
razy niższe niż na poziomie morza. To bardzo duża różnica i na szczycie czujesz
się trochę jak na innej planecie. Dlatego tak fundamentalna jest jak najlepsza
aklimatyzacja. Aklimatyzacja działa jak swoiste wahadło, które z każdym kolejnym
podejście wychylasz coraz wyżej, by zakończyć ją noclegiem na wysokości o 1000m
niższej od szczytu.
Kto tego nie rozumie, lekceważy, albo idzie
na skróty używając leków i tlenu często
z gór nie wraca. W dniu kiedy zdobyłem szczyt, Everest zabrał szczęść ludzkich
istnień.
Niestety ludzie w górach
przestali ginąć, a zaczeli umierać...
Jeszcze
raz powtórzysz proszę?
21 maja, w dniu
kiedy byłem na szczycie, na Everescie zmarlo 6 osób. W nocy po północnej stronie
zginął mój przyjaciel Frank, a kolejne dwa ciała mijałem schodząc na południową
stronę. Franka mijałem idąc na szczyt, schodził i mówił , że źle się czuje, że wraca
do namiotu. Byłem tym bardzo zdziwiony, bo to była już jego trzecia próba
zdobycia góry i wiem jaki był zmotywowany, aby tym razem stanąć na szczycie.
Zmarł w namiocie na wysokości 8300m, zabił go obrzęk mózgu.
Jak
widzisz cos takiego, co czujesz?
Jeżeli nie znasz tych ludzi, to w pewnym
sensie są dla Ciebie anonimowi. Powyżej 8000m w pierwszej kolejności
koncentrujesz się na sobie i na partnerach z zespołu. Oczywiście jeżeli jest
możliwość pomocy, jakiejkolwiek pomocy, to tę pomoc się udziela, ale tak naprawdę jest
to iluzoryczne. Kiedy człowiek
dostaje obrzęku mózgu na wysokości 8000m, to praktycznie nie ma możliwości, żeby
go sprowadzić, a jednym ratunkiem jest zejście minimum tysiąc metrów w dół, aby
zwiększyć ciśnienie powietrza. Często się zdarza, że człowiek umiera dosłownie na rękach swojego partnera i nic
nie da się zrobić. Jeden ze wspinaczy, którego mijałem na 8400m umierał 10
godzin i nikt nie był mu wstanie pomóc, bo nikt nie odda swojego tlenu, nikt nie
poświeci swojego życia, aby
ratować
obcą osobę, to są wybory zero-jednykowe.
29
maja, to szczególny dzień?
Tak, to dzień pierwszego zdobycia Everestu, jak
również… moich urodzin. Zostałem już chyba naznaczony do gór w kołysce ; )
Po
powrocie do domu z ostatniej wyprawy na Everest, jakie słowa padły z ust Twojej
żony ?
Z każdą Twoją wyprawą dorośleję...
https://myduolife.com/shop/product/1/485,duolife-medical-formula-procardiol-.html
albo
weber.marlena@gmail.com
No comments:
Post a Comment