M.W. Wiele różnic...
P.S. Największą jest ta, że wtedy, gdy budowaliśmy tu polską społeczność, nasza ojczyzna była okupowana. Byliśmy wtedy tutaj drugą kategorią. W Polsce zresztą podobnie, automatycznie uważali nas za zachodnich
szpiegów, antykomunistów.
M.W.Dlatego Pan nigdy nie wrócił do kraju?
P.S. Wielu moich znajomych wróciło, obiecywali, że napiszą, ale nikt nie napisał. I z tego powodu bałem się wracać.
M.W. Więc trzeba było sobie poradzić tutaj.
P.S.Radzić sobie trzeba wszędzie. My, Polacy, potrafimy ciężko pracować, jesteśmy rzetelni. Miasteczko Kurga, Rosja – pamiętam, że trzeba było most zbudować i szukali do tego cieśli. Najpierw trzeba było topór a potem drzewo naostrzyć elektrycznie. Ja nigdy cieślą nie byłem, ale podniosłem rękę, bo chodząc z ojcem po ulicach Grajewa widziałem jak na ulicy noże ostrzyli. Więc naostrzyłem i topór, i drzewo.
M.W. Ale ta nasza sumienność to czasami ślepy zaułek.
P.S.Gdy byłem na robotach w Rosji obok naszego baraku był barak z rosyjskimi kryminalistami. Ludzie mówili, że kiedyś grali w karty o głowę komisarza, przegrany miał ją przynieść albo jego głowa miała polecieć. Ja tego nie widziałem, ale głośno o tym było, bo głowę komisarza przyniesiono. Pewnej nocy przyszedł do nas jeden z nich i mówi: „Wy, Polaczki, zdrowy naród, za dużo robicie, nam też tak każą pracować”. Byliśmy przerażeni, mówimy mu, że my na chleb pracujemy. Ten kryminalista był jednak inteligentny, zrozumiał nas, a my jego. Powiedział: „Róbcie mniej, narzekajcie na węgiel i żelazo”. Więc zaczęliśmy narzekać, a oni uwierzyli i zaczęliśmy trochę spowalniać. Już nikt więcej od nich do nas nie przyszedł.
M.W: I przetrwaliście.
P.S.: W życiu chodzi o to, żeby człowiek uwierzył, że da radę.W Pietro-Pawłosku było nas 12: Żydzi, Polacy, Czesi. Kowalów potrzebowali. Wacław Cieślak z Białegostoku podnosi rękę, więc go pytam: „Kowalem jesteś?”, a on odpowiada: „Nie, ale wiem jak się konie kuje”. No to i ja się zgłosiłem. Zaprowadzili nas do żelaza. Na Syberii była elektryka, która pompowała powietrze, a z tego robiło się huki (huk – metalowy kwadrat ok. 20/30 cm). Takich huków w trakcie zmiany trzeba było zrobić od 80 do 100. Nocne zmiany po
12 godzin, a za to 800 gramów chleba i kostka cukru. Nasza porcja była największa, potem 600, 400 i 200g. A gdy przyszła wiosna, to koniczynę jedliśmy... Biedne kobiety z pobliskich wiosek przychodziły i my tę koniczynę od nich kupowaliśmy w drodze do pracy. Ach, ta koniczyna pachniała jak cebula...
(więcej na ten temat w książce Ingrid Taylor, już w księgarniach)
M.W. Gdy zaczynaliśmy ten wywiad nawet nie przypuszczaliśmy, jaka tragedia może spotkać
nasz kraj. Teraz, gdy go kończymy, stoimy w obliczu wielkich zmian. Czego życzyłby Pan Polakom?
P.S. My, Polacy, potrafimy się pięknie jednoczyć w tragedii, ale potem już o tej solidarności zapominamy. Życzyłbym nam zjednoczenia i dyscypliny społecznej. I pamiętajmy o życzliwości oraz szacunku na co dzień.
Marlena Weber
więcej na:
http://www.2b.nepco.org.uk/assets/issues/2B44.pdf
No comments:
Post a Comment